Gran Turismo 6 – czy tę serię naprawdę trzeba komuś dodatkowo przedstawiać? Dzieło studia Polyphony Digital towarzyszy wszystkim fanom samochodówek od roku 1997, a po 16 latach od premiery pierwszej części posiadacze konsoli PlayStation 3 zapoznać mogą się z kolejną częścią serii, tym razem opatrzoną numerem 6. Czy gra jest faktycznie warta grzechu, postanowiłem sprawdzić i ja. Grę możesz też wygrać – zapraszamy do naszego konkursu!
Na wstępie muszę przyznać, że choć samochodówkami interesuję się niemal od zawsze, to do pełnokrwistych symulatorów jazdy było mi zazwyczaj dość daleko. Doskonale bawiłem się przy pierwszych Colinach, a Race Driver oraz Grid pochłonęły mi kawał życia, ale już na przykład od Richard Burns Rally odbiłem się z głośnym hukiem. Tym większe wątpliwości towarzyszyły mi, gdy wkładałem płytę z grą do napędu.
Pierwsze wrażenie zdawało się potwierdzać moje obawy – że gra raczej dla wyjadaczy, którzy preferują widok z kabiny auta, nie zaś ten ukazujący cały pojazd. Kilka pierwszych okrążeń Renault Clio przywołało na moją twarz wyraz nieskończonego znudzenia. Rozgrywka wydawała się mało dynamiczna, auto ociężałe a zakręty zdecydowanie zbyt ciasne. Kiedy z ulgą opuściłem kokpit francuskiego pojazdu, gra poinformowała mnie, że za kredyty, które aktualnie mam na koncie mogę sobie kupić nowy samochód. Super, pomyślałem, szczególnie że wcześniej czytałem, że w świecie gry znajdzie się około 1200 aut. I faktycznie, przejrzeć wszelkie modele, za kierownicą których kiedyś będę mógł usiąść mogłem. Natomiast z wyborem konkretnego pojazdu było tak, jak z wyborem koloru pierwszego Forda – mogło to być każde auto, pod warunkiem, że nazywać się będzie Honda Fit.
Japoński samochód ma zdecydowanie więcej z aut turystycznych niż wyścigowych, możecie sobie zatem wyobrazić, jak wielki wyraz zawodu pojawił się na mojej twarzy. Naprawdę, kilka pierwszych chwil z GT6 nie jest łatwe, przygotujmy się, że gra sprowadzi nas do parteru. Z perspektywy czasu jednak patrząc, dla gracza takiego, jak ja – z produkcjami tego typu nieobytego – był to doskonały trening przed tym, co czekało już za następnym zakrętem. Później bowiem gra przestaje prowadzić za rękę, dając nam tak szerokie spektrum możliwości, że na początku z pewnością poczujemy się nieco zagubieni. W starym, dobrym stylu będziemy jednak musieli sami zapoznać się z tym, co gdzie jest – a że menu nie jest zaprojektowane jakoś bardzo źle (choć do ideału sporo brakuje), to przenoszenie się między garażem, mechanikiem a torem nie jest specjalnie uciążliwe.
Rozpoczynając tryb kariery zaczynamy gromadzić na swoim koncie kredyty, czyli tutejszą walutę. Do tego czasu nasze zmysły powinny być już pobudzone przez liczbę dostępnych samochodów, które możemy sobie przejrzeć w dowolnej chwili. Już na samym początku gra daje nam wybór, ale tylko pozorny – oczywiście możemy pieczołowicie odkładać kredyty na supersamochód, ale w pierwszych etapach kariery i tak nie przyda nam się na wiele ze względu na ograniczenia, które zastosowali producenci. W początkowych wyścigach nie uświadczymy rzecz jasna żadnych Veyronów czy SLS-ów AMG, pozostają nam zatem nieco skromniejsze pojazdy. Co nie znaczy jednak, że zabawa nie jest przednia – bo po nużącym początku wreszcie zaczynamy łapać wiatr w żagle!
Jak daleko nas poniesie, zależy od nas samych – ale trzeba przyznać, że twórcy zrobili naprawdę wiele, by dął on jak najdłużej. Każde auto, które przechowujemy w garażu możemy modyfikować na tyle różnych sposobów, że fani motoryzacji zapiszczą z radości. Przy tym zadbać możemy o zewnętrzny wygląd auta oraz to, co kryje się pod jego maską. Wszystko to sprawia, że między kierowcą a pojazdem wytwarza się coś na kształt prawdziwej więzi – bierze się to z faktu, że zarobione kredyty bardziej opłaca się zainwestować w kolejną modyfikację i poprawę osiągów posiadanego pojazdu, niż kupować kolejny i rozpoczynać zabawę w tuning od początku.
Stąd przechodzimy już do samego wyścigu – i tutaj gra pokazuje wszystko to, co ma najlepsze. Jako niedoświadczony gracz bawiłem się po prostu znakomicie. Konieczność poznania toru przed wykręceniem dobrego czasu (oczywiście zakładając, że znamy już auto – mówienie o tym, że każdy pojazd jeździ inaczej wcale nie jest marketingowym bajaniem!) to podstawa. Następnie uczestniczyć możemy w różnego rodzaju wyścigach – zgrupowanych w kategoriach – a każda z nich kończy się testem na zdobycie licencji uprawniającej nas do wzięcia udziału w wyścigach z kolejnej kategorii. System gwiazdkowy co prawda jest już nieco przestarzały, ale w grze, która jest pomostem między tradycją a nowoczesnością sprawdza się bardzo dobrze. Przy tym dostajemy możliwość uczestniczenia w wyzwaniach nie mających związku z główną osią gry, a które przynieść nam mogą dodatkowe atrakcje w postaci aut i kredytów na koncie. GT6 nagradza bowiem za sumienność, warto zatem walczyć o jedną choćby gwiazdkę więcej.
Nie oznacza to jednak, że gra jest całkowicie pozbawiona wad. Absolutnie nie do przyjęcia jest dla mnie fakt, że auta są – mówiąc kolokwialnie – ze stali. Za bardzo rozpędziliśmy się przed zakrętem i nie zdążyliśmy wytracić prędkości odpowiednio szybko, co skończyło się uderzeniem w bandę przy prędkości 150 km/h? Wrzucamy wsteczny i wracamy na tor, a jedyną karą jest konieczność odrobienia kilku pozycji. W przypadku gry, która rości sobie prawo do bycia najkompletniejszym symulatorem jazdy brak sensownego (czy też jakiegokolwiek!) modelu zniszczeń to dość poważny zarzut. Przecież nawet w na wskroś arcade’owym Gridzie spotkanie na zakręcie z przeciwnikiem kończyło się uszkodzeniem pewnych obszarów auta, co znacznie wpływało na kontrolę nad pojazdem, jego sprawność oraz prędkość. Tymczasem w GT6 tego nie uświadczymy. Czasami irytują też przeciwnicy – choć najlepiej będzie o nich powiedzieć tyle, że są.
Nie pozwólcie jednak, by wady przekreśliły Waszą decyzję o zapoznaniu się z tą grą. Tak wciągającej i olbrzymiej gry samochodowej nie było na konsolach już dawno (jeśli kiedykolwiek). Doprawdy pięknie kończy nam się obecna generacja konsol, a jej posiadacze jeszcze długo będą mieli w co grać – jest to zasługa między innym Gran Turismo 6. Dobra grafia, mnóstwo miodu podczas jazdy, nie irytuje nawet konieczność powtarzania tego samego odcinka po raz 192 – bo wiesz, że może tym razem uda się poprawić wynik o setne sekundy. Nie wiem, jak Wy, ale ja wracam na tor.